Śladami Karawany

To był trudny dzień. Najtrudniejszy ze wszystkich. Ale zacznę od początku... Dziś nadal poruszaliśmy się trasą Karawany sprzed roku. Na początku przywitaliśmy Kamnicę i tradycyjnie zaprosiliśmy mieszkańców na modlitwę pod krzyż. Niewiele osób, bo tylko 3 odpowiedziały na zaproszenie Pana Jezusa.

Ale nie ilość jest ważna 😊 My siejemy Słowo, ale żniwa należą do Pana. Trudy odczuliśmy też w następnych miejscowościach: Wołczy Wielkiej i Małej. Czuliśmy barierę, która przeszkadzała orędziu o Bożej Miłości przebić się do serc ludzkich. Nie widzieliśmy ludzi w oknach, nie było zbyt wielu reakcji na nasze zaproszenie do modlitwy.
Ruszyliśmy dalej. Kolejny przystanek to Wołcza Mała. Tam rok temu nie pytając Pana o drogę, sami wyznaczyliśmy sobie trasę na skróty, w konsekwencji czego doznaliśmy ogromnych trudów (karawana późnym wieczorem utknęła na piaszczystej drodze w lesie, potrzebowaliśmy pomocy, by wyjechać na drogę asfaltową). Przytoczę Słowo, które wtedy skierował do nas Pan:

„Wiem, Panie, że nie człowiek
wyznacza swą drogę,
I nie w jego jest mocy kierować
 swoimi krokami, gdy idzie,
Ukarz mnie, Panie,
Lecz według słusznej miary,
Nie według swego gniewu,
Byś mnie zbyt nie umniejszył”. (Jr 10; 23-24)

Przyjeżdżając do Wołczy Małej mieliśmy rozładowany głośnik  (pierwszy raz od początku naszej wędrówki). Rozeznaliśmy, że mamy chodzić od domu do domu, proponując wspólną modlitwę. Takiego trudu jeszcze nie doświadczyliśmy; trafialiśmy na zamknięte drzwi, zamknięte serca, brak czasu, brak chęci. Były też momenty wzbudzające radość i dające poczucie sensu naszej misji. W jednym z domów spotkaliśmy rodzinę, która w tamtym roku uratowała nas, wyciągajac karawanę z lasu. Usłyszeliśmy świadectwo, które ogromnie nas umocniło! Pani  Justyna powiedziała nam, że od czasu naszego spotkania rok temu, dzięki wspólnej modlitwie życie jej rodziny zaczęło się układać. Dzieci miały mniej trudności w szkole, jej było łatwiej w pracy. Chwała Panu! 😊 Było już ciemno gdy dojechaliśmy do Miłocic. Rozeznaliśmy, że nie mamy zostawać na noc w Wołczy. Pojawiły się kolejne trudy. Godzina 22, a my siedzimy pod plebanią i czekamy na nocleg. Dowiedzieliśmy się, że ksiądz proboszcz wyjechał. I co teraz..?
Na żebranie noclegu zbyt późno. Pomodliliśmy się i Pan dał odpowiedź, że mamy jechać dalej. Kolejne pytania w naszych głowach. Gosia dzwoni do domu, by tam zapewnić nam nocleg. Nagle podjeżdża samochód, w środku dwóch panów. Chcą nam pomóc, jeden z nich oferuje nam podłogę w pomieszczeniu przy garażu. Decydujemy pójść za otrzymanym Słowem i jedziemy  do Gosi. Przyjeżdża po nas jej brat. Nocujemy w Kierzkowie.
Trudy jakich doznaliśmy miały miejsce 9go dnia naszego pielgrzymowania zarówno w tym, jak i poprzednim roku...

Komentarze